Podróż Kenia-Tanzania-Zanzibar, czyli jak spełnić marzenia za 4 tysiące
Wylatujemy z Warszawy do Londynu zaraz po pracy. Następnego dnia czeka mnie najdłuższa podróż samolotem w moim ziemskim życiu, a latać się boję nieziemsko.Chcę opisać tę podróż na tyle rzetelnie, na ile to możliwe. Pokazać garść zdjęć i wydrzeć z siebie kilka wspomnień, bo chytra jestem, nie lubię się dzielić tym, na co tak długo czekałam. Podać kilka adresów i kosztów. Założenie było takie, żeby zobaczyć Afrykę w Afryce, żeby zmieścić się w skromnym budżecie i żeby nie być za długo z dala od dziecka. Małe wielkie marzenie hodowane od kilku co najmniej lat. Ciągnie mnie do Afryki w niepojęty dla mnie sposób, od dawna wiem, że kiedyś tam będę na dłużej, pewnie jak odchowam syna, wyjadę na emeryturę oddać komuś niewidoczny dług. Ale to inna historia.

Londyn-Mombasa 2008-11-14
Wylatujemy z Londynu do Mombasy czarterem Thomson Fly. Bilety kupione pod koniec sierpnia kosztowały nas 1800 PLN. Na początku sierpnia było o kilkaset złotych taniej. Za kolejne 200 PLN kupiłyśmy bilet z Warszawy do Londynu. Wiedziałam, że zostaje mi ok 2000 PLN na całą resztę, pobyt na miejscu. Dodatkowymi kosztami okazały się szczepienia, wprawdzie nieobowiązkowe, ale... ok. 500 PLN za żółtą febrę, dur brzuszny, polio, tężec, błonnicę. Warto szczepić się na żółtaczkę typu A i B. Kolejny koszt to leki przeciw malarii. 3 opakowania Malarone (160 PLN jedno). Tych kosztów nie liczyłam, bo gdzieś tam zdaję sobie sprawę, że części osób one nie dotyczą, a część potraktuje to (tak jak ja) jako inwestycję na kolejne dziesięć lat podróży.
Wracając do lotu - wygodny, miło że w nocy. Nad ranem ujrzeliśmy piękne Kilimandżaro. Wylądowałyśmy w Mombasie o 7 rano.

Mombasa 2008-11-16
Bądź co bądź to pierwsze afrykańskie miasto jakie widziałam. Nie zatkało mnie, tego mniej więcej się spodziewałam. Ciekawa byłam życia i ludzi. W tym kierunku zmierzają turyści wykupujący wycieczki typu "Plaże w Kenii" czy inne "Witaj Afryko". Znikają za wysokim murem hotelu, pod wysokim napięciem, z wydzieloną piękną plażą. Rzadko docierają do Mombasy, ponieważ ta jest podzielona na dwie części. Mombasę na wyspie i Mombasę na kontynencie.To na wyspiarskiej Mombasie jest miasto, na plażę docieramy przeludnionym promem. Kilka minut i jesteśmy w dziwnym świecie, prawdzimym, biedniejszym, blaszanym. Sznur ludzi sprzedających cokolwiek lub siedzący przy ogniu wzdłuż jedynej drogi. Kobiety gotujące, kobiety tulące, drobni naciągacze, ludzie pracujący, jedziemy dalej, ciemno i trochę tajemniczo. To właśnie tu mieszają się dwa światy prawdziwy i ten odrealniony, hotelowy.W Mombasie warto zobaczyć Fort Jesus i stare miasto. Jedziemy też do Diani Beach, skąd inąd najpiękniejszej plaży w okolicy. Trafiamy do miejsca wokół którego pobudowano hotele, ale nie widzimy zbyt wielu mzungu. Znajomi zabrali nas do miejsca, w którym bawią się miejscowi. Zaopatrzyłyśmy się w paczkę mirry i z zamiarem oddania się oceanowi, białej plaży i relaksującemu rzuciu ruszyłyśmy w stronę wody.

W drodze na safari 2008-11-16
Safari kupiłyśmy jeszcze w Mombasie. Zależało nam na trzydniowym pobycie w Masai Mara i jednym dniu w okolicach Jeziora Nakuru. Po dość długich negocjacjach cena spadła z 500 USD (tyle mniej więcej kosztuje zabookowanie w tanim biurze trzydniowego budget safari przez internet) do 370 USD. W cenę wliczony był przejazd autokarem Mombasa - Nairobi, czterodniowe safari z noclegami, wyżywieniem, przewodnikiem, kucharzem etc.Prawdopodobnie gdyby to samo zrobić z Nairobi było by taniej (jeden pośrednik mniej). A gdybyśmy trafiły bezpośrednio na kierowcę-przewodnika, to koszty mogły by być nawet 1/3 mniejsze. Droga do Nairobi trwa 10-16 godzin, w zależności od natężenia ruchu i aktualnego stanu prac na drogach. W nocy niewiele widać. Czuć za to pęd, dziki pęd. Po drodze mieliśmy dwa wypadki, co wcale nie znaczy, że trefny przewoźnik. Przeciwnie - przewoźnik z gatunku luksusowych, z wykrywaczem metalu i ochroniarzem, który niemal przez całą trasę kursował wzdłuż autokaru.Drogi, to obok kokosów, potencjalna przyczyna śmierci. Jazda bez trzymanki, prędkości niedozwolone, matatu - dyskoteki na kółkach, z przećpanymi kierowcami, jedno koło w powietrzu, przy wymijaniu na czwartego, jeździmy na długich, żeby poznać, że jeseś blisko włączasz odpowiedni kierunkowskaz lub po prostu trąbisz. Chaos, który przyprawiał mnie o notoryczny ścisk w żołądku i potrzebę modlitwy (generalnie jestem ateistką, ale... ;)). Dwa wspomiane wypadki na nikim specjalnie nie zrobiły wrażenia, czyli norma i hakuna matata, lecimy dalej, no problem.
Największe niebezpieczeństwo w tym kraju to brawura kierowców, którzy zdają się nie znać słowa strach.
Nairobi - duże, najgłośniejsze miasto w jakim się znalazłam, niebezpieczne, niepiękne, nairoberry... W drodze do Nakuru jedziemy spoglądając na Great Rift Valley (Wielki Rów), zapowiedź tych przestrzeni, za którymi tęskniłam, nie wiadomo dlaczego. W drodze przypominać sobie "Pożegnanie z Afryką"
Great Rit Valley - dowiedz się więcej

Lake Nakuru 2008-11-17
Mały park, który można zjechać swobodnie w ciągu jednego dnia. Witają nas pawiany. Krajobraz dość nietypowy, żyzny, zielony, zachmurzony. Widzimy zebry, bawoły, po raz pierwszy żyrafy. Anka wciąż powtarzała, że jedzie dla żyraf i oszalała po jedynej, potem szalała za każdym razem i tylko ona nie odpowiadała "sawa sawa" (ok, jedziemy dalej) kiedy John, nasz przewodnik-kierowca pytał, czy może kontunuować... Rzeczywiście, jest w żyrafach coś absurdalnego, coś pięknego jednocześnie. Nie wiadomo, czy żyrafy są mądre, ale bardzo mądrze się gapią, wprost na nas. Żyrafy nie wydają żadnych dźwięków, jest więc dla mnie oczywiste, że porozumiewają się tylko spojrzeniem. Żyrafy też bywają niegrzeczne, w dowód film.
Jednak to, co w Nakuru wyjątkowe, to jezioro pokryte warstwą flamingów, jezioro miejscami różowe, miejscami białe od pelikanów. Mogliśmy wysiąść z samochodu, co było nie lada przywilejem. Pelikany wygrały liczebnością...
Nocleg w Nakuru, w przyjemnym hoteliku Genevieve, w którym swobodnie można przenocować za niecałe 20 USD (Nakuru, 127, Mashindano St, Tel: +254 37 45026). Spacer wieczorem po Nakuru skończył się miłą rozmową z miejscowymi kobietami gotującymi coś, co jadłyśmy przez cały pobyt, ni to szpinak, ni to glony (smaczne, o ile nieprzesolone, podawane z ugali.

Masai Mara - przestrzeń 2008-11-18
Drogę do Masai Mary rozpoczynamy od miasta Narok, stolicy ziemi Masajów. Jemy obiad w, zdaje się, najlepszym hotelu w mieście, który standardem przypomina trzeciorzędne polskie schronisko, ale nic to. Najważniejsze, że obok mają internet i komputery. Ściągamy zdjęcia na dyski, bo już brakuje miejsca.
Spacer niezatłoczonymi ulicami jest przyjemny, oczywiście wszędzie nas nagabują. Poczciwy stary Masaj chciał bardzo, żebyśmy kupiły mu colę, ale niestety nie zrozumiałyśmy, o co mu chodzi...
Ruszamy do Masai Mary.
Nocujemy w obozie, który wygląda za dobrze. Namioty z murowanymi przybudówkami, w których znajduje się toaleta i prysznic. Obozu pilnują Masajowie z pobliskiej wioski. Nocami siedzą przy ognisku. Jest prąd! Od zmierzchu (zawsze, co do minuty 18.30) do 22. Wyruszamy na trzydniowe safari.
Masai Mara jest rezerwatem położonym na wysokości 2000 m n.p.m. Przestrzeń, która powala, pofałdowana sawanna, samotne drzewa - ikony Afryki, jak z Kapuścińskiego, światło różne, krajobraz choć niemal taki sam a nie chcesz oderwać wzroku, dzikie zwierzęta a my jak dzieci. One wolne, powolne, jedzące, rzujące, gapiące się, śpiące, ssące, biegnące, odlatujące. Jakoś wstyd, że do nich przyjeżdżamy. Wyobrażam sobie, jak to może być w sezonie. Mijające się białe vany z odkrytym dachem i krzyczący turyści, korki przy lwach, korki przy padlinie. U nas było spokojniej. Niesamowite, tak czy siak, jest to, że zwierzęta biorą samochody za swoich, przyzwyczajone, obojętne, naturalne...
John starał się bardzo, jeździł mało uczęszczanymi trasami. Mimo to, zobaczyłyśmy najrozmaitsze zwierzęta: gazele, zebry, żyrafy, bawoły, topi, kongoni, gnu, elandy, słonie, hieny, szakale, strusie, sępy, lwy, impale. Zobaczyłyśmy Wielką Piątkę, pięć najbardziej niebezpiecznych, dużych zwierząt Afryki: słoń afrykański, nosorożec czarny, lew, bawół afrykański, lampart. No dobra, lamparta nie było, za to była prawdziwa pogoń za gepardem, którego najtrudniej wytropić. Udało się! John był dumny, my przejęci szalonym rajdem po bezdrożach rezerwatu.
Raz jeden opuściliśmy nissana, ubłagawszy Johna, żeby dał sobie pomóc, kiedy zakopaliśmy się po podwozie w błocie. Pierwszy raz widziałam spoconego Johna (w ogóle nie widziałam spoconego Afrykańczyka). John był zdenerwowany. Za wypuszczenie turystów z wozu grozi mu odebranie licencji i więzienie. Na domiar złego, w pobliżu kroczyły dumnie słonie, które pomimo niewinnego wyglądu, potrafią zaatakować w szale. Słoń, jak mówił John, wstydzi się zabójstwa, dlatego przykrywa gałęziami zwłoki swojej ofiary.
Któregoś dnia odwiedzamy wioskę Masajów (manyatta). Witają nas mężczyźni, w tym syn wodza, negociujemy cenę za wejście. Kwota ma zostać przeznaczona na szkołę i radę wioski (teoretycznie, ale nie wnikamy) Turystyczny cyrk przerodził się w naturalną dyskusję w chacie z krowiej kupy. Siedzieliśmy na posłaniach z krowiej skóry. Z prawdziwą dumą opowiadali o plemiennych zwyczajach, rytualnym zabiciu lwa, skakaniu po żonę (kto skoczy wyżej), wielożeństwie, ponadprzeciętnej dzietności. My wypadłyśmy, co najmniej jak kosmitki, jedna z jednym dzieckiem, druga w ogóle bez i tak to u nas jest - coś nie mogli uwierzyć. Do cyrku należały tańce, rozpalanie ognia, picie masajskiego piwa. Do samego życia cała reszta. Na koniec obowiązkowa wizyta na targu. Zostaliśmy oblężeni przez kobiety, handel i trade. Okazało się, że nawet lepiej wymieniać się na towary niż za nie płacić. Tictaki za bransoletki, gumy za drewniane figurki. Za T-shirt dali by naprawdę wiele. Negociuj długo, opłaca się. Wyjmij kartkę i kalkulator - zostaniesz obdażony uwagą i poszanowaniem. Im za kartkę służyła czarna skóra, po której drapali małym patyczkiem swoje wielokrotnie zawyżone ceny. Uczyłam się od mistrzyni targowania, wyszłam z obozu z plecakiem pamiątek.
Egzotyka gdzieś się miesza z wyrachowaniem, drobnym cwaniaczkowaniem. Widziałam Masajów funkcjonujących jako dodatki do ekskluzywnego jeepa, pięknych (jak ten z "Białej Masajki"), hebanowych, nabłyszczonych, obwieszonych błyskotkami, towarzyszących bogatym Amerykanom z Governors Camp.
Widzałam też Masaja, który w romantycznych okolicznościach obozowego ogniska wyciąga komórkę, no i cóż... Zgrzyta? Mi nie. Ale widzieliśmy też dzieci, naradę pod drzewem, samotne czerwone figury w bezkresnej zieleni.

Nairoberry 2008-11-21
Wracamy do Nairobi. Za późno, żeby zobaczyć dom Karen Blixen. Za późno, by zobaczyć cokolwiek. Zresztą miasto jest dość nieciekawe. Wiele rzeczy dzieje się dookoła, my jednak nie chcemy tu zostać dłużej niż na jedną noc. Jest strasznie głośno. Wypuszczamy się drzwi obok na piwo (wreszcie zimne) i drugie drzwi obok do kafejki internetowej. Dalej strach. Nairobi naprawdę nie jest bezpieczne. Rano mamy już autokar do Dar es Salaam.

Dar es Salaam - noc w Domostwie Pokoju 2008-11-22
Jedziemy 16 godzin z Nairobi do Dar. Droga za dnia męczy nieziemko. Dłuży się, ale krajobrazy za oknem wciągają i tak. Tanzania różni się od Kenii kolorem ziemi. Mimo że biedniejsza to bardziej schludna, bardziej cywilizowana. Lądujemy po zmierzchu w Dar. Taksówkarza łapiemy przez okno jeszcze. Taksówkarz ów o mało nie zginął z rąk mojej towarzyszki podróży. Ania bowiem była głodna, a on chciał nas (jak niejeden wcześniej) oszukać. Hotel położony za murem dworca, ale nie mogłyśmy wydostać się inaczej. W pierwszym hotelu nie było miejsc (chcesz nocować w Dar w piątek - rezerwuj miejsce wcześniej). Lądujemy w najgorszym, ale i najtańszym hotelu w ciagu całej podróży (Nicos Lodging, tel 2452017, 16 USD za dwójkę), któremu niby nic nie dolegało, śniadanie rozbrajająco ubogie (tosty z masłem, banan, ale za to wyborna herbata)
Oczywiście nie obyło się bez nieśmiałego wyjścia w miasto. Było bezpiecznie, bo obok domu studenta. Pijemy w lokalnej knajpie, miejsca przy stole ustępują nam właścicielki, z którymi próbujemy chwilę porozmawiać, ale średnio to wychodzi, bo one nie bardzo po angielsku a nasze swahili, choć coraz lepsze, zbyt ubogie najedno piwo.
Rano jedziemy do portu (10 USD) taksówką. Dopiero teraz wiemy, co to znaczy oblężony turysta poza sezonem. Łapiemy prom nieco tańszy, ale wolniejszy (30 USD, 3 godziny podróży). Płyniemy na Zanzibar.
Podczas rejsu rozmawiamy z miłym panem, który doprowadzi nas później na dworzec dala dala w Stone Town (Zanzibar Town).
Płacimy 2000 TSh za dala-dala do Jambiani. W Tanzanii jeżdżą spokojniej, ale nie specjalnie patrzą na zegarki. Nie udało się dojechać do Vanila House przed zmrokiem.

Odpoczynek na Zanzi 2008-11-23
Chciałyśmy zostać na parę dni w Jambiani. Rybackiej wiosce, ledwo muśniętej turystami. W Jambiani pewna Dorota wybudowała dom gościnny Vanilla House.
Doroty nie zastałyśmy, za to przywitali nas goście, którzy wynajęli dom na cały miesiąc. Poczęstowane zimnym piwem zostałyśmy skierowane do Kilima Kidogo, hotelu prowadzonego przez dwie siostry z RPA. Standard za wysoki jak dla nas (pokoje, miejsce, jedzenie wyborne), 70 USD za noc dla dwóch osób w niezależnym domku, za wysoki poziom hipokryzji, za wysoki poziom cukierkowej, nieszczerej uprzejmości. Po jedzeniu jak ze snu, zwinęłyśmy nasze backpackerskie manatki w strone Paje.

Plaża w Paje 2008-12-09
Zanzibar jest niemiłosiernie kiczowaty. Morze koloru niebieskich dropsów Orbit, plaża jak śnieg, jak puder. Przy plaży hotele wszelkiej maści. Paje by Night, prowadzony przez Włocha (wyborna pizza), Cristal Resort, i jego tańszy odpowiednik Kinazi Upepo, w którym z pewną ulgą zdecydowałyśmy się spędzić kolejne dni.
Zapłaciłyśmy 40 USD za bardzo przyzwoitą dwójkę, obszerną, z łazienką, w cenie śniadanie, codzienna wymiana pościeli i inne luksusowe przywileje :)
Jest jeszcze Ufukwe, 10 USD od osoby ze śniadaniem, kawałek dalej. Łazienki na zewnątrz, standard pozstawiający wiele do życzenia, ale śpisz na najpiękniejszej plaży za grosze.
W Paje jest więcej turystów, ale generalnie o tej porze mało nas i dobrze. Jesteśmy tam na równi z plażowymi handlarzami, rybakami, dziećmi kąpiącymi się w wodzie. Można swodobnie udać się wgłąb wioski, pogadać z lokalnymi rastamanami prowadzącymi swoje własne punkty gastronomiczne.
Miejscowi ludzie okazali się bardzo pomocni, mili, tak po prostu, nie za napiwki.
Warto pójść na Big Fire, ognisko organizowane przez rybaków z wioski. Jedzenie zamawia się tego samego dnia rano. 20 USD + 3000 Tsh zapłaciłyśmy za kolację na plaży, ryba z ognia, spice rice, piwo i parę lokalnych dodatków ;)
Tak, Zanzibar może być rajem na ziemi

Stone Town 2008-11-27
Wracamy z Paje do Stone Town. Taksówkę organizuje nam Kapitan (ten od Big Fire), płacimy 8000 Tsh za przejazd do stolicy Zanzibaru. Kapitan chciał nas ulokować w miłym hotelu, z pewnością za nice commission, ale uprzejmie na miejscu podziękowałyśmy. Za to naszych dwóch kompanów zawiozło nas do hoteliku z mojej listy (Annex of Coco de Mer, tel. 024 223 8466, [email protected]). Pierwsze wrażenie ok, po powrocie w pokoju zastałyśmy gromadę karaluchów. Natychmiast zmieniono nam pokój, z dwójki na czwórkę. Było czysto, gdyby nie epizod ze zwierzyną, było naprawdę przyzwoicie. Warto zobaczyć to miasto. Kamienne Miasto jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Tygiel kulturowy, mieszanka światów arabskiego, afrykańskiego, indyjskiego i europejskiego. Miejsce narodzin Wielkiego Freddiego. Wąskie uliczki,piękne rzeźbione drzwi. Port i plaża, miejsce spotkań i zabaw miejscowej młodzieży. Najpiękniejszy zachód słońca. Pierwszego dnia wybieramy się na Prison Island, małą prywatną wysepkę, na której można zobaczyć gigantyczne żółwie. Trochę czego innego się spodziewałyśmy. Żółwie żyją w odgrodzonej części wyspy, co zdecydowanie odebrało wyprawie uroku. Można poprosić właściciela wynajmowanej łódki o zatrzymanie się na rafie. Sprzęt wypożyczasz w porcie za grosze. Wycieczka kupiona na ulicy kosztowała nas 25 000 Tsh. Zdecydowałyśmy się wracać samolotem do Mombasy. Bezpośrednio ze Stone Town, co oczywiście kosztowało. Jednak perspektywa ponownego rejsu katamaranem, spania w Dar i jazdy autokarem sprawiła, że postanowiłyśmy przekroczyć budżet. Bilet kosztował 180 USD (wliczony podatek lotniskowy). Sprawa szemrana i już się nie dowiemy jak było, z pewnością kupiłyśmy najtaniej jak się dało, w biurze Precision Air bilet był droższy niż u pośrednika. Ale mogłyśmy na czas nie wrócić, bo pośrednik, zdaje się, "kupował" dla nas bilety od kolegi z okienka obok i zmyślił nasz lot licząc, że jakiś samolot do Mombasy poleci. Następnym razem festina lente

Powrót 2008-12-09
Kilka wrażeń ad hoc:
- dwa tygodnie to za mało, trzy pewnie optymalnie (ale jako mama, która spełnia swoje egoistyczne marzenia, tyle nie dałabym rady)
- nie jedź, jeśli nie lubisz siedzieć (długie trasy we wszystkich możliwych środkach transportu), chyba że masz więcej kasy, wtedy lataj (osobiście boję się latać, tym bardziej takimi samolotami, które miałyśmy okazję zobaczyć w Kenii czy Tanzanii). Wypożyczenie samochodu i pokonywanie dróg na własną odpowiedzialność -trzeba wielu miesięcy, żeby nauczyć się jeździć jak miejscowi, inaczej Cię rozjadą
- po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że mogłam jechać sama, aczkolwiek miło było mieć koło siebie bliską osobę (plan wyjściowy był taki, że jadę sama). Czułam się bezpiecznie z ludźmi. Należy zachować zdrowy rozsądek, nie włóczyć się po zmroku, miejscowi ludzie zawsze potrafili nam powiedzieć, czy i dokąd możemy się udać, żeby spędzić miły nieturystyczny wieczór
- targuj się wszędzie i o wszystko
- prawo nie jest przestrzegane, ciężko było by się do czegoś odwołać
- naprawdę bałam się: dróg w Kenii, spadających kokosów na Zanzibarze, karaluchów w Stone Town
- wiedziałam, że kocham Afrykę, zanim tam pojechałam. Teraz chcę koniecznie wracać (Zambia, Zimbabwe za rok)
- gdybym jechała sama, nie wyjeżdzałabym do Tanzanii i Zanzibaru. Zobaczyłabym więcej Kenii i pojechała na jedną z bliższych wysp Lamu albo Watamu
- najlepszy okres na tani wyjazd: październik - początek grudnia, większe ryzyko deszczu: kwiecień - czerwiec
Praktyczne informacje:
- szczepienia nie są obowiązkowe. Jednak warto zaszczepić się przeciw: żółtej febrze, durowi brzusznemu, żółtaczce typu A i B
- leki na malarie - kontrowersyjna sprawa (jedni są za, niektórzy twierdzą, że przed malarią nie uchronią, jedynie zniwelują przykre dolegliwości, mogą zafałszować obraz choroby). Opakowanie malarone za 150 PLN w internetowej aptece
- oprócz lotu nic nie warto rezerwować ani tym bardziej kupować przez internet. Warto natomiast przygotować sobie plan podróży i pojechać ze ściągawką z hoteli w kieszeni
- warto jechać w tzw. krótkiej porze deszczowej. Pada w nocy albo wcale, nie ma sezonu, jest ciszej i taniej i nie spotykasz rodaków na trasie
- dobrzy przewoźnicy: Crawn, Scandinavian Express, Dar Express
Podsumowanie podstawowych kosztów:
2000 PLN - lot Warszawa - Londyn, Londyn - Mombasa
280 PLN - wizy Kenia, Tanzania
700 PLN - noclegi: Dar, Stone Town, Nairobi, Paje
1000 PLN - czterodniowe safari + transport Mombasa - Nairobi
250 PLN - autokar Nairobi - Dar + prom na Zanzibar
200 PLN - napiwki, wstępy, wycieczki
500 PLN - lot Stone Town - Mombasa
Zarówno w Kenii jak i w Tanzanii można spokojnie zjeść dobry obiad z colą za 5-10 zł (czasem mniej), pod warunkiem, że nie jesz w hotelu lub w eksluzywnych resturacjach przy plaży
Czego nie zobaczyłyśmy a z pewnością warto:
Kenia: Lake Turkana, Marsabit, Góra Kenia, Kericho, Lake Victoria, Nyahururu, Lamu, Watamu
Tanzania: Ngorongoro, Kilimandżaro, Meru, Pemba (wyspa), Matemwe (Zanzibar), Jozani Forest
Twój przewodniki kierowca w Kenii
John: [email protected]
Nie możemy pominąć Johna, bo zasługuje na polecenie wszystkim, którzy chcieliby pojechać do Masai Mara, zobaczyć wodospady, jezioro Nakuru i wszystko inne, co przyjdzie do głowy a jest w jego zasięgu. Jeśli nawet nie, to poda Ci namiary na przewodnika na Kilimandżaro i inne pomocne i rzetelne osoby. Uczciwy, punktualny, bezpieczny kierowca, Kikujus świetnie dogadujący się z Masajami. John - ASANTE SANA!
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
rewelacja :):):) fajny tekst i wielki plus za ilość porad praktycznych i przede wszystkim za koszty! ja też mam zawsze bardzo ograniczony budżet ale tanie podróżowanie samo w sobie bardzo mi odpowiada :)
-
taaak safari......kiedyś ta Afryka się doczeka.....albo ja pierwszy... :)
-
Gabriela, fantastyczna wyprawa, i ja wierzę że da się. Niestety, Afryka jest poza zasięgiem moich marzeń, ale gdybym miała jakiekolwiek możliwości, z pewnością bym dołączyła do Twojej wyprawy:) Jestem za podróżowaniem tanio, bez luksusów a za to za oglądaniem wszystkiego co tylko się da, szczególnie życia po drodze.
Gratuluję i podziwiam! No i też zazdroszczę:) -
Wspaniala wyprawa !
-
Świetna wyprawa, gratuluje planowania i odwagi :)
-
Safari w lodge'ach to rzeczywiście spory wydatek. My spałyśmy w namiotach. W innych miejscach, z wyjątkiem wyraźnie zaznaczonych też było ubogo. Pewnie, że na taką podróż można wydać 25 tys, raz piłyśmy piwo w Stone Town w luksusowym guest house, w którym noc kosztowała 400 USD (ja mogłabym spać i w toalecie, tak tam było przyjemnie), ale jak napisałam można wydać 5 tys a nawet 4 (gdybyśmy zrezygnowały z niektórych rzeczy).
Wszystko to kwestia przyzwyczajeń, umiłowania luksusu bądź nie, i odpowiednio wcześniejszych przygotowań etc etc -
Ja właśnie wróciłem z Tanzanii i muszę przyznać, że te ceny podawane przez autorkę to jak z zupełnie innej bajki (nawet biorąc poprawkę na to, że byłem na Święta i Nowy Rok, kiedy ceny wszystkiego są +20%):
1) Przelot KLM na trasie Wawa - Dar es Salaam (powrotny) -> 4500 PLN (normalnie, czyli poza świętami jakieś 3500 PLN)
2) Safari 5-dniowe (Serengeti, Ngorongoro, Lake Manyara) w hotelach (lodge) z pełnym wyżywieniem (tylko 2 uczestników w aucie) -> 1600 USD na łba, czyli jakieś 4800 PLN. Agencja Simba Safaris, ceny w innych (np. Leopard) podobne. Do tego trzeba na to safari jakoś dolecieć - lokalne bilety lotnicze Dar es Salaam - Arusha, potem Arusha - Zanzibar około 300 USD, czyli 900 PLN. Do tego napiwki dla kierowcy - dałem miniumum, czyli 50 USD -> 150 PLN na łba. Podsumowując 5 dni safari w lodge ze wszystkim to jakieś 5900 PLN
3) Pobyt na Zanzibarze w wiosce Nungwi - Langi Langi Bungalow, wcale nie rewelka (3 gwiazdki bym dał) w pokoju z widokiem na morze Royal Suite -230 USD za dwójkę ze śniadaniem (marnym), czyli za osobę 340 PLN. Mnożąc przez 10 noclegów -> 3400 PLN. Z tego co wiem inne hotele w podobnym standardzie około 150-200 USD za dwójkę. Lepszy standard (5 gwiazdek) kosztuje około 600 USD za nockę.
4) Nurkowanie - 10 nurków (5 dni) w pakiecie 350 USD plus dopłaty za np. Mnembę i nocne 50 USD, czyli 400 USD -> 1200 PLN
5) Inne atrakcje np. wycieczka całodniowa Stone Town i przyprawy - auto z kierowcą i wstęp 120 USD za samochód - czyli 60 USD -> 180 PLN na głowę.
6) Posiłki: na plaży ceny w każdej knajpie podobne - danie mięsne lub robaki 10-12 tys szylingów, czyli około 30 PLN. Jeśli doliczyć do tego winko albo piwko wychodzi 50-60 PLN razy 10 dni = 600 PLN. A poza tym w ciągu dnia napoje, drinie, jakiś lunch - drugie 600 PLN
7) Wiza - 50 USD -> 150 PLN
8) Malarone w Polsce 2 paczki 400 PLN
Podsumowując wychodzi jakieś 17000 PLN bez pamiątek i innych bzdetów. Zgadzam się, że Kenia jest sporo tańsza, ale jak byłem 6 lat temu to hotel z safari za 3 tygodnie wyszedł około 13000 PLN. Jak dla mnie zmieszczenie się w 4000 to jakiś hardcore! -
Ja nie piszę o wycieczce objazdowej, tylko o zwykłym wyjeździe. Jak my lecieliśmy tam z Amsterdamu, to dokładnie byliśmy jedynymi turystami z Polski. Na lotnisku w Mombasie odbierał nas gość i wiózł do hotelu, 2 osoby. To nie był tłok.
-
jak i nie każdy lubi podróżować w zorganizowanej grupie :)
-
Za safari trzeba zapłacić oddzielnie, ale masz wszystko zorganizowane i gotowe. Nie każdy potrafi podóżować sam po Afryce.
-
To fakt, można znaleźć wycieczkę za 3-4 tysiące, ale to jest tydzień i lądujesz w hotelu, pewnie w okolicach Mombasy, za każdą wycieczkę płacisz ekstra, więc chyba jednak tego nie porównamy :)
Rzucam na razie ot tak, ale chyba za rok o tej porze wybiorę się w trasę Zambia-Zimbabwe, ktoś chętny? ;) -
Ale tam i tak jest sporo osób, zresztą teraz nie wiem, bo my byliśmy dawno.
-
To poczytaj i jedź. Ja przed wyjazdem kupiłem chyba 3 przewodniki i jeszcze jeden dostaliśmy od biura podróży ( po niemiecku niestety).
Kenia jest super, trzeba jechać. Tylko najgorsza ta malaria i szczepienia. -
tym lepiej, nie ma nic gorszego niz tlumy na wakacjach :)
-
niechybny znak, że strasznie passé ta kenia jest ;)))
-
nie wiem, czy to cos wniesie do dyskusji (tzn. wiem, ze nie wniesie), ale nabylam dzis przewodnik po kenii w zawrotnej cenie 5 (slownie: pieciu) złotych :)
-
Parę ładnych lat temu kupiłem wycieczkę w biurze podróży i poleciliśmy do Kenii( czerwiec 2002). Nie pamiętam już dokładnie ile płaciliśmy, bo to wtedy z Euro było przeliczane, ale coś ok. 1000 euro za osobę. Teraz też widziałem jakieś last minute po ok. 3.5- 4 tys. za osobę.
Mnóstwo biur ma teraz Kenię w swojej ofercie i można całkiem tanio tam polecieć. -
@gabkun - bosko, o Kenii marzę od lat, teraz chyba zacznę zbierać (od Nowego Roku, teraz jeszcze zbankrutuję na prezenty). 5000 to i tak relatywnie mało za "kupienie" marzenia. Inspirujesz Gaba :)
@psichedelico - bujaj się -
Dziękuję za odpowiedź gabkun, nie zrozum mnie źle nie chciałem się czepiać tych 4 tys. z tytułu, po prostu chciałem mieć jasność. W sumie koszt jak na taką wyprawę i tak wyszedł nieduży, a przynajmniej taki który pozwala wierzyć, że marzenie o Afryce nie jest aż tak bardzo nierealne, kto wie, może w przyszłym roku... :) O sprawdzone praktyczne informacje z takich wypraw nie jest łatwo, tym bardziej dziękuję za ten opis.
-
aha 2000 PLN - lot Warszawa - Londyn, Londyn - Mombasa to jest koszt w obie strony
-
Policzyłam w podsumowaniu koszt Zanzibar - Mombasa, czego miało pierwotnie nie być , ale wyszło, jak wyszło. Nie liczyłyśmy też wcześniej kosztów napiwków etc, ale postanowiłam je teraz uwzględnić. Poza tym, wszystko policzyłam już po wyższym kursie dolara (kryzysowym bodaj 3,1) , bo ciężko by mi było liczyć dokładnie tak jak było. Generalnie wydałam nieco ponad 4000 zł na podstawowe sprawy i prawie zmieściłam się w założeniach :)
-
Pytanie: może ktoś wyjasnić jak to wygląda z tymi kosztami? Z podsumowania podstawowych kosztów wynika jakieś niecałe 5000, ale chyba tam jest zawarty przelot tylko w jedną stronę tak? Czy coś przeoczyłem... Pozdrawiam wszystkich podróżników :)
-
To właśnie o tym pisałem wcześniej. Nie ma się co wysilać, będziesz się starał a i tak ktoś Ci zaraz napisze coś takiego. To właśnie widziałem na bermudach. Wystarczy, że się gdzieś pomylisz, albo coś zapomnisz i od razu klops. Od razu porównają Cię z Kapuścińskim i niestety nie masz szans. To jest argument dla mnie dość ważny.
-
no tak... wrzucić link na frontpejdża, a zaraz zlezą się gazetowe trole;-)
chciałbym zauważyć, że to portal dla podróżników a nie polonistów (choć czasem... ale tylko czasem... jedno drugiego nie wyklucza:-)
p.s. ja też chcę już wakacji!!! -
Najlepiej, można poznać jak się tam samemu pojedzie.
-
Wszystko ok, relacja jak relacja, ale mam jedną uwagę, skoro dajecie już ten tekst na stronie głównej, zachęcając do zapoznania się z nim, to może dobrze byłoby zrobić jakąś korektę wcześniej. "skąd inąd", "rzucie", "negociacje"...wygląda to tak, jakby autorka chodziła jeszcze do podstawówki...
-
perdo-ss, spodziewales sie tutaj przeczytac drugi "heban"? bo ja nie.
Ale artykul jest ok, bo mowi co, gdzie , jak, za ile. Tylko tak naprawde 5000 to wyszlo... -
ciekawe za ile podrozowal i opisywal afryke Kapuscinski. 'Poznac' afryke to mozna z jego ksiazek a nie z takich opisikow.
-
a ja chce ferii, a potem wakacji. już!
-
Kurde, jak ja chcę wakacji już.
-
Fajnie że można z takim budzetem tam sporo zobaczyć, też planuje się tam wybrać... może już w marcu